niedziela, 18 grudnia 2016

19# Oneshot "Strach"

Jeśli nie widzieliście poprzednich notek, zapraszam:
• SM rozdział 5
• oneshot "Jealous Minnie"
• oneshot "Sorry"


TYTUŁ: Strach
PARING: JongKey
TYP: Shonen-ai; fluff, angst, lost, bullied, fear
UWAGI: -brak-


Koniec jest... dziwny... ale trudno xD

***

Key's POV



Old-man hyung, 7:39 P.M.
Przyjedziemy po ciebie za jakieś 20 minut, okej? Taemin postanowił pobawić się nożami, aishh...

Ja, 7:41 P.M.
Nie trzeba, jednak nie jadę. Źle się czuję. Kiedy indziej, dobrze?

Old-man hyung, 7:42 P.M.
Coś się stało?

Ja, 7:43 P.M.
Nie, naprawdę. Położę się i wszystko będzie okej.

Old-man hyung, 7:44 P.M.
Chcesz, abym przyjechał?

Ja, 7:47 P.M.
Dam sobie radę. Lepiej idź i zajmij się Taeminem, bo znowu będzie marudził, że nie potrafisz go zaspokoić B)

Old-man hyung, 7:48 P.M.
AISHHHHHH OK, DOBRANOC


     Uśmiechnąłem się do telefonu mimo łez spływających po moich policzkach. Jinki zawsze był taki dobry i troskliwy. Dla każdego z nas. Wystarczyło jedno skinięcie palcem, a on nachodził z pomocą. Nie zostawiał nikogo w potrzebie. Taki hyung to prawdziwy skarb.

     Otarłem mokrą twarz rękawem bluzy, jednak nic to nie dało. Cichy szloch wstrząsnął moim ciałem i jedyne co mogłem robić to mocno przytulać Comme Des i Garconsa. Oba psiaki przybiegły do mnie, gdy tylko usłyszały moje pociąganie nosem. W ich oczach mogłem dojrzeć nieme współczucie i bezsilność. Nie potrafiły mi pomóc. Onew też nie mógł mi pomóc. Nikt nie mógł tego zrobić. To była moja własna wewnętrzna walka z samym sobą.

     Od zawsze byłem mieszany z błotem. Ledwo przeżyłem przy narodzinach. W szkole nie miałem wielu przyjaciół, byłem przez to słaby w ocenach, bałem się tam przychodzić. Z powodu bycia "pączkiem" i odstawaniem od innych, codziennie mnie wyśmiewano, za plecami czy też prosto w twarz, popychano, aż w końcu stałem się workiem treningowym. W końcu moja blizna na brwi nie wzięła się znikąd. Ukradkiem podbierałem kosmetyki mamy, aby ukryć sińce oraz rany. Zabiegani przez pracę rodzice tego nie zauważali, lecz nie miałem im tego za złe. Zarabiali na nasze życie. Dlatego wychowywała mnie głównie babcia. To ona dostrzegła, że coś było nie tak. To ona kazała mi wszystko powiedzieć. To ona zaproponowała mi udział w przesłuchaniach do SM Entertainment. To ona dała mi siłę do walki. To z nią świętowałem swoją wygraną, kiedy parokrotnie jeździłem przez pół kraju do Seulu. To za nią płakałem, kiedy musiałem wyjechać. To za nią najbardziej tęskniłem. To jej zwierzałem się z najbardziej wstydliwych sekretów. To jej pierwszej powiedziałem o swojej orientacji i Jonghyunie. Nigdy mnie nie odrzuciła, nigdy nie wyśmiała. Pomagała mi. Teraz, gdy jej zabrakło, czułem się całkiem sam.

     Jinki był niemal taki sam, jak moja babcia. Po zerwaniu z Jonghyunem wspierał mnie i próbował podnosić na duchu. Nigdy nie oceniał, nigdy nie nakłaniał. Wiedział, że to dla mnie trudne. Przez jakiś czas cierpiał na tym jego związek z Taeminem (raz wyszło małe nieporozumienie, kiedy mnie przytulił, a mały maknae nas nakrył), ale dokładnie to sobie wyjaśniliśmy. Onew był dla mnie jak brat, więc nie musiał nas o nic podejrzewać. Cieszyłem się, gdy to zrozumiał. Nie mogłem jednak ciągle prosić go o pomoc. Miał własne życie.

     Zapomniałem o czasach krzywd, gdy tylko zakończyłem edukację. Moje myśli zajął zespół i rozwijająca się kariera. Mogłem pokazać innym, że stać mnie na więcej niż mogliby się spodziewać. Nadal spotykałem się z nieprzyjemnymi komentarzami, lecz - dzięki Jonghyunowi - nie zwracałem na nie większej uwagi. Dziewczyny, które mną pomiatały, zaczęły się do mnie lepić. Z wielką przyjemnością odrzucałem ich zaloty. Od samego początku nawiązałem dobry kontakt z wokalistą, co nie zdarzało mi się często. Nadawaliśmy na tych samych falach. W ciągu kilku lat zdołaliśmy dowiedzieć się o sobie wszystkiego. Minho był cichy, ale często się kłóciliśmy. Dopiero z czasem nam przeszło i nawet dzieliliśmy pokój. Jinki traktował wszystkich równo (no, może nasz maknae miał większe przywileje, gdyż znali się zanim zostaliśmy zespołem), do każdego zwracał się z szacunkiem. Taemin za to był naszym otwartym na wszystko, zawstydzonym, kiedy kazano mu robić aegyo wesołkiem. Stali się dla mnie rodziną, a Jonghyun w końcu... kimś więcej.

     Do dzisiaj pamiętałem nasze nieśmiałe wyznania, pierwsze niepewne całusy, pełne namiętności pocałunki. Nasz pierwszy raz w otoczeniu bladego światła czerwonych świec, gdy spragnione, gorące wargi ocierały o siebie i błądziły po skórze. Wszystko to, całe nasze szczęście zakończyło się z powodu Woohyuna. Ukrywałem nasz duet w tajemnicy. Chciałem mu zaimponować. Niestety, spotkałem się z niezrozumieniem i zazdrością. Przestaliśmy się tak dobrze dogadywać, często rodziły się między nami kłótnie, pełne oskarżeń i podejrzeń. W zgodzie zerwaliśmy. Przez pewien dłuższy czas byłem oschły, nie zwracałem na niego uwagi, nie robiło mi różnicy co robił, gdzie był. Po niecałym roku zrozumiałem, jak bardzo mi go brakuje. Próbowałem wysyłać mu ciche sygnały, że chcę ponownie się do niego zbliżyć. Widocznie były za ciche, bo jak grochem o ścianę - żadnego odzewu... lub po prostu nie miał zamiaru na nie reagować.

     W końcu wyprowadził się z naszego wspólnego dormu. Poszedłem w jego ślady i także znalazłem sobie nowe mieszkanie. Właśnie tutaj w samotności wylewałem z siebie wszystkie żale, po czym budziłem się następnego dnia niewyspany, z podkrążonymi oczami. Zakrywałem je jak mogłem. Nic jednak nie umknęło naszemu czujnemu liderowi. Zmuszony byłem do rozmowy z nim na osobności. Kiedy wyjawiłem mu to wszystko, wspierał mnie na duchu. Dzięki niemu nie zrobiłem wielu głupich rzeczy, na jakie miałem ochotę. Był jak anioł stróż, którego odrobinę zazdrościłem Taeminowi.

     W tamtej chwili się bałem. Przerażała mnie wizja ponownego odrzucenia. Nie chciałem powracać do przeszłości, jednak ona sama do mnie przyszła. Próbowałem nie zwracać na to uwagi, lecz ta sytuacja mnie przerastała. Wcześniej mogłem wszystko powiedzieć Jonghyunowi, mogłem liczyć na jego wsparcie. Teraz nie miałem nikogo. Nie potrafiłem nawiązać z nim rozmowy. Nie chciałem narażać związku Jinkiego. Minho przeniósłby temat na sport. Z Taeminem zrobiłoby się niezręcznie i obaj siedzielibyśmy w ciszy. Z Woohyunem dawno straciłem kontakt. O reszcie nawet nie warto wspominać. Niestety, życie idola nie było tak do końca usłane różami. Można było mieć setki znajomych, ale na koniec zostajesz sam jak palec. Sam ze swoimi demonami, których nie tak łatwo było się pozbyć.

     Z moich myśli przebudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Uniosłem gwałtownie głowę i pociągnąłem nosem. Z trudem oddychałem, ale próbowałem się pozbierać, kiedy puściłem moje psiaki oraz wstałem z łóżka. Niepewnym krokiem pokonałem niezmiernie długą drogę od pokoju do ganku. Zajrzałem przez wizjer i moje serce na moment stanęło. Zastygłem w miejscu, nie mogłem się nawet poruszyć. Nie spodziewałem się go tutaj zobaczyć, a na pewno nie w takiej chwili. Nie miałem nawet czasu otrzeć mokrych policzków - mężczyzna pociągnął za klamkę i uchylił lekko drzwi. Odskoczyłem od nich jak oparzony.

     - Kibum-ah? - zapytał Jonghyun, zaglądając do środka. Gdy tylko mnie zobaczył, ośmielił się wtargnąć dalej bez mojego pozwolenia. T-to było odrobinę niegrzeczne. - Mianhae, chciałem sprawdzić, czy są zamknięte. Spałeś?

     - A-aniya...

     Zaprzeczyłem, machając przy tym rękami. Automatycznie na moją twarz wstąpił niezręczny uśmiech. Nie miałem pojęcia, jak zachować się w stosunku do mojego gościa. Unikałem za wszelką cenę kontaktu wzrokowego i nawet potargałem dłonią złośliwie krótką grzywkę, aby jakkolwiek zasłonić swoje zaczerwienione oczy. Spojrzałem na Comme Des, który przybiegł do mojej nogi. Zaraz po nim zjawił się Garcons.

     - Ale miałem zamiar się zaraz położyć - dodałem prędko. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Nie dzisiaj. Odwróciłem się od niego i kucnąłem, aby pogłaskać oba psy. - Co tutaj robisz?

     - Jinki hyung mówił, że nie idziesz na dzisiejszą imprezę.

     On także - jak na złość - przykucnął, dłonią mierzwiąc czarną sierść oraz, przy okazji, zdemując buty. Zacisnąłem usta w wąską linię, po czym podniosłem się w górę. Bałem się spojrzeć mu w oczy. Skierowałem kroki do kuchni, a jasnobrązowe zwierzę potruchtało za mną. Garcons natomiast trzymał się przy Jonghyunie. Zawsze tak robił, jak on przychodził. Zakląłem w myślach, kiedy, niezgodnie z moimi prośbami, mężczyzna ruszył za mną.

     - Mm. Głowa mnie boli.

     - Jesteś pewien, że wszystko w porządku?

     - Neh.

     - To dlaczego płakałeś?

     Na krótki moment zatrzymałem rękę, którą sięgałem po papierowe pudełko w szafce. Szybko odkaszlnąłem i otworzyłem kartonik. Moje serce bolało. Tak bardzo chciałem przytulić się do niego i wypłakać swoje zmartwienia w jego ramię, ale nie mogłem zachowywać się, jakbyśmy ciągle byli razem. Nigdy nie lubiłem się nikomu narzucać. Wolałem cierpieć w samotności.

     - Chcesz herbaty? - zapytałem na odczepne z nadzieją, że powie "nie". Sam wrzuciłem jedną torebkę do swojego ulubionego kubka i zamknąłem szafkę. Odwrócony tyłem, czekałem na jakikolwiek odzew z jego strony.

     - Dlaczego płakałeś? - ponowił swoje pytanie, a pode mną niemal ugięły się nogi. Nie widziałem żadnej drogi ucieczki. Chociaż ostatecznie mogłem wyrzucić go z domu. Jak nie przez drzwi, to przez okno. Zrzuciłbym winę na sąsiada z góry. Od pewnego czasu strasznie mnie denerwował. - Kibum, tylko nie próbuj mnie oszukiwać. Znam cię.

     Przygryzłem dolną wargę. Dlaczego los postanowił zagrać na moich uczuciach? Miałem wrażenie, że moje życie znów zaczyna się walić. Jakbym był nic nie wartą marionetką, której każdy ruch wyznacza ten, co pociąga za sznurki. Jakbym był zwykłym, obrzydliwym robakiem, jakiego trzeba zgnieść. Bałem się powiedzieć Jonghyunowi prawdę. Wstydziłem. Nie potrafiłem już dzielić się z nim swoimi problemami.

     Obudził mnie dźwięk czajnika. Szybko go wyłączyłem i zalałem herbatę wrzącą wodą. Podniosłem kubek drżącymi rękoma, ale nie odwróciłem się. Kompletnie nie wiedziałem co robić.

     - Kibummie...

     Do moich oczu podpłynęły kolejne łzy na delikatnie wypowiedziane zdrobnienie mojego imienia. Tak dawno tego nie słyszałem. Wspomnienia uderzyły we mnie z siłą wybuchu. Zacisnąłem usta i palce na powoli nagrzewającym się kubku. Nie mógł mi tego robić. Nie mógł przywoływać rzeczy, o których chciałem w końcu zapomnieć. Nie mógł mi robić jakichkolwiek nadziei. Musiałem działać. Nieważne, w jaki sposób los się mną zabawi. Było mi wszystko jedno. Moje życie stanowiło serię nieszczęść z nikłymi przebłyskami radości.

     - Wyjdź.

     - Kibummie, martwimy się o ciebie. - Jego głos był cichy, łagodny. Czułem, że się zbliżał. - Ja się martwię.

     Pierwsza łza znalazła swoje ujście, spłynęła po moim policzku, wytyczając sobie nową ścieżkę, i spadła wprost na moją koszulkę. Za nią popłynęła kolejna. I kolejna. Zamknąłem oczy, a moje ręce nie wytrzymały ciężaru, odkładając gorącą szklankę na marmurowy blat. Miałem wrażenie, że człowiek, który aktualnie znajdował się ze mną w kuchni, chciał mnie całkiem dobić, iż zdawał sobie sprawę z nadal czających się gdzieś w głębi mojego serca uczuć. Czasem bywałem zbyt przewidywalny, za co najchętniej skoczyłbym z mostu. Nie musiałem się odwracać, aby dojrzeć jego kpiący uśmiech. Dalej, Jonghyun. Zniszcz mnie. Boję się dalej żyć. Pozwól mi uwolnić się o tych cierpień.

     Spodziewałem się dosłownie wszystkiego. Gorzkich słów prawdy, wyzwisk, wyśmiania, nawet rękoczynów. Tego, że wyjdzie i zostawi mnie samego, co właściwie nie byłoby takim najgorszym rozwiązaniem. Nie spodziewałem się dłoni, które powoli odwróciły mnie przodem do niego oraz delikatnie ułożyły moją głowę na jego klatce piersiowej, po czym szczelnie objęły mnie wokół ramion. Usłyszałem bicie jego serca i... znów to poczułem. Bezpieczeństwo, a także siłę, wsparcie. Wiarę w lepsze jutro oraz... miłość. Moje palce same zacisnęły się na jego rozpiętym, skórzanym płaszczu. Płakałem. Nie próbowałem tego powstrzymać. Szloch wstrząsał moim ciałem, lecz on nie pozwolił mi upaść. Trzymał mnie mocno. Dawał mi siłę, ale bałem się ją przyjąć. Miałem świadomość, że kolejny cios tego przeklętego losu będzie ostatnim. Postanowiłem więc choć na chwilę wesprzeć się na ramionach Jonghyuna, które w tym momencie stanowiły upragniony ląd dla samotnego rozbitka.

     Nie miałem pojęcia, ile trwała ta chwila (pewnie moja herbata była już zimna). Po jakimś czasie uspokoiłem się, zmęczony płaczem. Siedzieliśmy na kuchennej podłodze. Moja głowa leżała na jego ramieniu, a ręce Jonghyuna wciąż obejmowały mnie z tą samą siłą, raz po raz przejeżdżając kojąco po moich plecach. Nic nie mówił, nie szeptał, nie uspokajał swym głosem. Czułem jedynie jego ciepły dotyk, jaki zawsze działał największe cuda. Tym razem nie zmuszał mnie do mówienia. Pozwolił mi samemu o tym zadecydować. Wyczerpany i senny, uchyliłem usta.

     - Byli tutaj trzy tygodnie temu - zacząłem cichym, zachrypniętym głosem. Moje wargi drżały, a powieki ledwo utrzymywałem w górze. - I dwa. I dzisiaj rano.

     Nie odpowiadał. Czekał.

     - W-wyśmiewali mnie. Znowu. Jak wtedy, w szkole... i grozili. - Zaczerpnąłem głęboki oddech, aby móc mówić dalej. Poczułem na swoich włosach dłoń Jonghyuna. Wzrok utkwiłem w swoich psach. Siedziały one przy drzwiach i patrzyły na nas wielkimi, szczenięcymi oczyma. - W-wtedy, w radiu... n-nie byłem zmęczony. To przez nich. Ciągle o tym myślę. Z początku uznałem to za ich głupie żarty... T-teraz się boję. Nie mówiłem o tym nikomu, n-nie pozwolili na to. Grozili, że skrzywdzą Comme Des i Garconsa. Grozili, że zrobią wszystko, aby SHINee przestało istnieć. N-nie wiem, co robić. Nie wiem...

     Nie odpowiadał. W ciszy przytulił mnie mocniej do siebie. Mijały kolejne minuty, a ja robiłem się coraz bardziej senny. Miałem wrażenie, że odpływam, kiedy nagle Jonghyun odsunął się, po czym z łatwością wziął mnie na ręce. Nie oponowałem, mimo że czułem się przez to głupio. Zaplotłem dłonie wokół jego szyi i pozwoliłem zanieść się do sypialni. Tam ostrożnie ułożył mnie na łóżku, po czym wyszedł z pomieszczenia. Usłyszałem przekręcanie klucza w drzwiach i dźwięk gaszenia światła. Po krótkiej chwili wrócił w towarzystwie moich zwierzaków, które prędko znalazły swoje miejsce na podłodze. Śpiącym wzrokiem obserwowałem, jak mężczyzna usiadł na brzegu łóżka. Zdjął z siebie płaszcz i niedbale rzucił go na dywan. Normalnie zwróciłbym mu uwagę na zanieczyszczanie mojego pokoju, ale teraz nie miałem odwagi. Położył się tuż obok, przodem do mnie. Poczułem jego dłoń, która sunęła po moim biodrze, aż finalnie przyciągnęła mnie blisko niego. Tak blisko, iż niemal straciłem oddech.

     - C-co robisz? - szepnąłem cicho. Byłem pełen podziwu, że zdołał mnie usłyszeć. Nieśmiało patrzyłem, jak się delikatnie uśmiecha, na co w odpowiedzi moje policzki przybrały jasnoczerwony kolor. Naprawdę, nie musiałem przyglądać się w lustrze, aby to wiedzieć. Kiedy natomiast Jonghyun podniósł się na łokciu oraz pochylił nad moim uchem, zamieniłem się w soczystego pomidora.

     - Bummie... - mruknął gardłowo, wywołując dreszcze na całym moim ciele. Jego gorący oddech odbijał się na mojej szyi.

     - H-hyung, nie baw się mną.

     Jeszcze tego by mi brakowało.

     - Mmm... - Schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Poczułem jego wargi na skórze, przez co z moich ust wydostało się mimowolne westchnięcie. - Nie pozwolę im cię skrzywdzić. Nie musisz się bać. Będę przy tobie. Będę cię chronić. Jeśli tylko spróbują znów cię zastraszyć, zmienię ich życia w piekło. Będą bali się choćby o tobie pomyśleć.

     - C-co ty mówisz? - zapytałem, nie mogąc zdobyć się na nic innego. Mój głos był słaby od zmęczenia i dotyku jego ust. Pragnąłem go odepchnąć. Zrobić cokolwiek, aby uratować chociaż pozostałości po zranionej dumie. - Brałeś coś?

     Trwał w tej pozycji parę długich chwil. Każde muśnięcie na mojej skórze było nad wyraz delikatne oraz ostrożne. Jakbym pierwszy raz mu na to pozwalał, z pewną obawą, że go odrzucę. Może i bym tak zrobił, lecz moje ciało odmawiało współpracy, wyprane z jakichkolwiek sił. Nagle ta - mimo wszystko, musiałem przyznać - rozkoszna agonia została przerwana. Jonghyun odsunął się od mojej szyi i schował twarz w moich włosach, na co zmarszczyłem brwi. Nie znałem jego zamiarów.

     - Wybacz mi, Kibummie.

     Moje oczy musiały przypominać spodki od filiżanek. Nagle cała senność ze mnie uleciała. Leżałem w ciszy, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Nie chciałem mu przerywać, to byłoby niegrzeczne, prawda? Poza tym, nie oczekiwałem na zbyt wiele. Moje życie dostatecznie dało mi do zrozumienia, że nie miałem co liczyć na happy end.

     - Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo cię zraniłem. Zachowywałem się jak ostatni idiota. Żałuję naszego zerwania. Żałuję, że tak późno to zrozumiałem.

     - J-Jonghyun... - jęknąłem.

     - Jeśli tylko dałbyś mi szansę... Chcę to wszystko naprawić. Odrobić te stracone lata. Chronić cię. Być przy tobie zawsze i wszędzie.

     C-co miałem w tamtym momencie myśleć? Wszystkie informacje wirowały w mojej głowie i miałem w niej jeden wielki mętlik. Co takiego złego zrobiłem w poprzednim życiu, że los mnie tak karał? Robił ze mnie pośmiewisko, bez względu na moje uczucia. Były dla niego świetną rozrywką, uwielbiał nimi manipulować. Bałem się postępować pochopnie.

     Mężczyzna odsunął się i spojrzał na mnie załzawionymi oczyma. Na ten widok miękło mi serce, a wargi zadrżały. Tak bardzo chciałem mu ufać.

     -  N-nie mogę przestać o tobie myśleć - szepnął, na co odwróciłem wzrok. - Wciąż mam cichą nadzieję, że nadal mnie kochasz. Tak bardzo chcę to naprawić. Potrzebuję jednak twojej zgody.

     - H-hyung... - mruknąłem. Skąd miałem mieć pewność, że mówi prawdę? Znałem go wiele lat, jednak czasami trudno było odczytać jego zamiary. - T-to nie takie proste.

     - Małe kroczki, neh? - Mimo moich słów, poderwał się. Wyczułem radosny ton w jego głosie. - Zrobię, co tylko w mojej mocy, aby cię odzyskać.

     Wylał miód na moje zbolałe, otoczone chłodem serce. Nawet nie zauważyłem, kiedy kiwnąłem twierdząco głową. Wyglądał jak uszczęśliwiony szczeniak po otrzymaniu smakołyku. Położył się z powrotem na łóżku, po czym przyciągnął mnie do siebie i - jak poprzednio - mocno przytulił. Małe kroczki, huh? Nie mogłem powiedzieć, że się nie cieszyłem. W głębi serca skakałem jak kretyn z radości. Nie potrafiłem tylko tego okazać. Skumulowało się we mnie zbyt wiele złych emocji, aby teraz tak po prostu o nich zapomnieć.

     - Kocham cię, Bummie. Przy mnie będziesz bezpieczny. Obiecuję.

     Ponownie kiwnąłem głową, zaciskając dłonie na jego koszuli. Chciałem wierzyć w lepszą przyszłość, że może jednak coś się zmieni i los będzie dla mnie ładniejszy. Pragnąłem odpowiedzieć mu tym samym. Ponownie rozkwitła we mnie nikła nadzieja. Może byłem głupi. Może łatwowierny. Naiwny. Lecz byłem jedynie człowiekiem, który również chce żyć szczęśliwie. Bez strachu, jaki wciąż igrał ze mną w snach. Bez tego obrzydliwego uczucia bezużyteczności. Bez samotności. Cierpiałem przez wiele lat. Nadeszła pora, aby się temu przeciwstawić. Czy mi się uda... tego dowiem się później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz