środa, 22 listopada 2017

FHTL rozdział 2

Zaktualizuję dzisiaj FHTL do rozdziału 4! Jestem w trakcie pisania 5, więc... jakoś to będzie ^^'

Koreańskie słówka w rozdziale:
• neh - tak
• appa - tata
• arasseoyo - rozumiem
• jinjja - naprawdę

***

Jinki's POV



     Gdy tylko obudziłem się rankiem następnego dnia, w piżamie wyszedłem z niewielkiego pokoju gościnnego w poszukiwaniu Jonghyuna. Nie miałem nawet jak sprawdzić godziny; wczorajszego wieczora rodzice wydzwaniali do mnie bez przerwy, więc w końcu wyłączyłem telefon. Zajrzałem do jego pokoju, przeszedłem obok łazienki, minąłem pusty salon i zatrzymałem się w kuchni. Nigdzie go nie było. Zegar na ścianie wskazywał parę minut po ósmej. Zaspany, oparłem się o framugę drzwi i skrzyżowałem ramiona. Cóż, Jonghyun rzadko kiedy wstawał wcześniej niż po dziesiątej.

     Chociaż...

     Zerknąłem na świstek papieru położony na stole. Podszedłem bliżej, aby go podnieść oraz przeczytać znajdującą się na nim treść. Wynikało z niej, że Jong wyszedł wcześniej do pracy i wróci dopiero popołudniu. Zmarszczyłem brwi, przypominając sobie pewną drobnostkę, jaka mi uciekła - Kim przecież pracował. Nie dziedziczył milionów po rodzicach. Musiał sam zająć się zarabianiem na życie. Cieszyłem się, że się nie poddawał. Nie posiadał matki ani ojca, którzy by go wspierali. Miał za to mnie, Miyeon oraz paru innych oddanych przyjaciół. Swoją drogą, jeden z nich był naprawdę uroczy...

     Odłożyłem kartkę z powrotem na stół i zajrzałem do lodówki. Oprócz niepełnej butelki mleka, a także paru jajek nie widziałem w niej zupełnie nic. Westchnąłem, zamykając drzwiczki. Z chlebaka wyjąłem dwie kromki chleba tostowego i z szafki ponad blatem krem czekoladowy, o jakim wspomniał Jonghyun w papierowej wiadomości. Po śniadaniu pozwoliłem sobie przejrzeć zawartość reszty szafek. W większości były puste. Miałem nadzieję, że nie oszczędzał na jedzeniu, chociaż jego wygląd mówił sam za siebie. Schudł od ostatniego razu, kiedy się widzieliśmy. Przez to wywołał u mnie zmartwienie.

     Bliżej godziny czternastej przebrałem się w pożyczone (później się dowie) od Jonghyuna spodnie oraz kurtkę i wyszedłem z mieszkania. Zamknąłem je zapasowym kluczem, jaki chował w swoim pokoju (pomińmy fakt, iż jego tajną kryjówką była szuflada z bielizną, ugh... nie to, że grzebałem mu po szafkach) i ruszyłem mu na spotkanie. Chciałem zrobić przyjacielowi małą niespodziankę, przychodząc po niego do pracy. Miałem zamiar zaopatrzyć go w jedzenie. Skoro mieliśmy razem mieszkać (przynajmniej dopóki mnie nie wyrzuci - ponoć posiadałem trudny charakter), to musieliśmy troszczyć się o siebie nawzajem. Poprawiłem cienką kurtkę, kiedy tylko uderzyło mnie chłodne powietrze. Zapowiadał się zimny i pochmurny dzień. Westchnąłem, dodając czapkę i szalik do listy moich zakupów.

     Przez jakiś czas przechadzałem się spokojnymi alejkami, aby w końcu wyjść na zatłoczone ulice. Ludzie wręcz biegli, ciągle gdzieś się spiesząc. Naciągnąłem pożyczoną od przyjaciela kaszkietówkę na twarz, aby uniknąć ciekawskich spojrzeń. Nie byłem żadną gwiazdą, ale zdarzali się tacy, którzy rozpoznawali mnie z charytatywnych bankietów urządzanych przez moich rodziców. Wciąż pamiętałem, jak pewnego razu jeden fotograf tak się mnie uczepił, że zostałem zmuszony wezwać policję. Ani on nie miał z tego przyjemności, ani ja. Od tamtej pory unikałem otwartego pokazywania się na ulicy.

     Wstąpiłem do jednego z mniejszych sklepów spożywczych, aby zrobić szybkie zakupy. Nerwowo spoglądałem na stary zegar, jaki wisiał na ścianie przy kasjerce, jednym uchem słuchając nieznajomej staruszki, która mnie zaczepiła. Z początku tych parę zamienionych z nią słów było jak najbardziej w porządku... potem jednak zaczęła rozwijać różne historie o swojej wnuczce.

     - Na moje oko jesteście nawet w tym samym wieku! - zaszczebiotała i pociągnęła mnie na policzek. Poczułem się jak przy swojej staromodnej ciotce, przyjeżdżającej do nas od czasu do czasu. Z tą różnicą, iż ta kobieta miała zadziwiająco więcej siły.

     - U-um, neh - wydukałem i odsunąłem się ostrożnie. - Ch-chętnie bym jeszcze porozmawiał, a-ale muszę już iść...

     - Arasseoyo... - mruknęła, aczkolwiek uśmiech na jej zmęczonej, pokrytej zmarszczkami twarzy pozostał delikatny i pobłażliwy. - Cóż, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy...

     Przybliżyła się i położyła drżącą dłoń na moim ramieniu. Tym samym zmusiła mnie do pochylenia się, a gdy to zrobiłem, poczułem dziwną, zmieszaną z innym zapachem woń chmielu.

     - Nie działaj pochopnie, mój drogi. Pamiętaj, że nie każdy jest w stanie udźwignąć wielkie brzemię, jednak tego nie okazuje. Czasem trzeba komuś pomóc, aby zobaczyć, co ukrywa.

     Odsunęła się i skierowała do drzwi. Kiedy się pożegnała, odmachałem jej niepewnie. Spojrzałem na swój koszyk z zakupami. Zwróciłem uwagę na to, jak wcześniej go zlustrowała wzrokiem. Ja jednak nie widziałem w nim nic niezwykłego. Może wybrałem zły rodzaj jajek? Wzruszyłem ramionami. Nie raz spotkałem równie nawiedzoną starszą panią czy pana. Mogłem powiedzieć, że byłem przyzwyczajony. W dodatku wydawało mi się, iż miała parę promili we krwi.

     Po zrobieniu zakupów i spakowaniu ich do plecaka, ruszyłem do miejsca pracy Jonghyuna. Po drodze przyglądałem się wszystkiemu w najdrobniejszych szczegółach. Rzadko kiedy miałem ku temu okazję. Moje życie zazwyczaj było pędzącym pociągiem, dlatego tym razem cieszyłem się z powolnego przechadzania ulicami stolicy. Mogłem odetchnąć ze spokojem.

     Droga do miejsca pracy przyjaciela nie zajęła mi sporo czasu. Już po paru minutach zauważyłem spory szyld, więc podszedłem bliżej. Postanowiłem usiąść na pobliskiej ławce i na niego poczekać. Przeglądałem się, jak mały chłopiec kopie piłkę na podwórku po drugiej stronie szosy. Jego szeroki uśmiech sprawił, że kąciki moich ust również uniosły się ku górze. Wyglądał na zaledwie kilka lat. Był widocznie szczęśliwy, zwłaszcza, kiedy dołączył do niego wysoki mężczyzna, prawdopodobnie jego ojciec. Bawił się ze swoim synem jak przykładowy appa. Poczułem lekką zazdrość, gdyż moi rodzice poświęcali mi stosunkowo mało czasu. Nie to, że byli źli i wcale nie zwracali na mnie uwagi. Starali się być ze mną, kiedy mogli, wiedziałem to. Zajęci pracą oraz powiększaniem majątku pozostawionego przez moich zmarłych dziadków, których nigdy nie poznałem, po prostu skupiali się na mojej przyszłości... jednakże z tym małżeństwem odrobinę przesadzili.

     - A ty co tu robisz?

     Podskoczyłem na ławce, a serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Odwróciłem się powoli, gotów zobaczyć doradcę mojego ojca. Poczułem niesamowicie wielką ulgę, gdy ujrzałem nad sobą zdziwionego Jonghyuna. Cóż, ich głosy były trochę podobne, a że byłem pogrążony we własnych myślach, brzmiały dla mnie niemal identycznie.

     - Czekam na ciebie - burknąłem. - Ale więcej tego nie zrobię. Niemal zawału dostałem. Nie zachodzi się ludzi od tyłu, wiesz?

     - Przepraszam - powiedział, śmiejąc się. Śmiał się! Ja tu prawie zszedłem, a on się bezczelnie śmiał! Poczekaj, Kim Jonghyunie, jeszcze się z tobą policzę. - Co tutaj robisz?

     - Pomyślałem, że miłoby było, gdybym przyszedł po ciebie do pracy. - Wstałem z ławki i podniosłem reklamówkę, jaką trzymałem w dłoni. - Przy okazji zrobiłem zakupy.

     - N-niepotrzebnie - wyjąkał z zakłopotaniem w głosie. Podrapał się w kark oraz spojrzał na mnie z rumieńcami na twarzy. Oczywiście, że nie.

     - Jakbyś nie pamiętał, mieszkamy razem. Nie wiem, jak ty, ale ja nie chcę umrzeć z głodu - prychnąłem, po czym ruszyłem w stronę powrotną do jego mieszkania. Ukradkiem widziałem, jak czerwień prędko schodzi z jego policzków, uśmiecha się z niedowierzaniem i dorównuje mi kroku.

     - Nie złość się. Złość piękności szkodzi, a ty, jako dziedzic wielkiej fortuny, musisz się jakoś prezentować. - Szturchnął mnie w ramię, na co fuknąłem pod nosem z irytacją. Wiedział przecież, w jakim stopniu drażnił mnie ten tytuł. - Aż tak cię przestraszyłem?

     - Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Brzmiałeś jak ktoś od mojego ojca. Nie rób mi tak więcej, jasne? Bo źle się to dla ciebie skończy, obiecuję.

     - Bez nerwów, staruszku. Zmarszczek dostaniesz.

     - Yah! Dinozaury już dawno wyginęły, wiesz?

     - Moment... Czy to nie moje ubrania?

     - Moooże...

     - Zginiesz, obiecuję ci to.

     Po kilku minutach żartobliwego grożenia sobie nawzajem, płynnie zmieniliśmy temat. Śmialiśmy się, wymienialiśmy informacjami oraz dyskutowaliśmy. Czas leciał, jednak tego nie zauważyłem. Powolnym krokiem pokonywaliśmy ulice, które zrobiły się jeszcze bardziej tłoczne niż wcześniej. Mimo to, cieszyła mnie ta chwila wolności. Brak głupich zasad, brak przytłaczających luksusów, brak wymagających rodziców. Wszystko było jak sen, z którego w każdej sekundzie mogłem się obudzić. Póki co wolałem słodko bujać w obłokach, zanim los nakaże mi wracać do rzeczywistości.

     Minęliśmy kolejny zakręt. Przed nami wyrosły wysokie wieżowce, bogato ozdobione i z zewnątrz, i w środku, kilkugwiazdkowe restauracje oraz najlepsze markowe sklepy. Ludzie z "niższych sfer" przechodzili tędy, karmiąc oczy niesamowitymi widokami. Ukradkiem patrzyli - niemalże z zazdrością - na majętne osobistości. Z pewnością pragnęli zamienić się z nimi miejscami. Jednakże, jak szybko by to otrzymali, tak szybko chcieliby powrócić do dawnego, spokojnego życia.

     - Tęsknisz? - szturchnął mnie Jonghyun, a ja potrząsnąłem głową. - Zapatrzyłeś się.

     - Nie tęsknię - odpowiedziałem pewnie. Naciągnąłem kaszkietówkę bardziej na czoło, aby zakrywała mi większość twarzy. - Współczuję ludziom, którzy myślą, że bycie cholernie bogatym jest wspaniałe. Z jednej strony może i tak, ale niesie to za sobą wiele-

     Nie dokończyłem. Poczułem, jak zderzam się z czymś, a potem w ciągu ułamka sekundy ląduję na ziemi. Jęknąłem z bólu. Czapka zleciała mi z głowy, całkiem niszcząc fryzurę. Gdy podniosłem wzrok, naprzeciw mnie ujrzałem siedzącego młodego mężczyznę o ciemnych włosach. Miał na sobie garnitur, tak czarny, jakby dopiero go zakupił. Wyglądało na to, że właśnie wyszedł z czarnego luksusowego auta stojącego na uboczu. Rzucił mi nienawistne spojrzenie oraz zacisnął wargi. Przeprosiłem, jednak on to zignorował i pozwolił, aby pojawiający się obok mężczyzna pomógł mu wstać. Następnie zaklął cicho pod nosem, widząc przybrudzone kurzem spodnie.

     - Hyung - mruknął Kim.

     Podał mi swoją dłoń, którą chętnie przyjąłem. Podniosłem się z kostki, zbierając z ziemi kaszkietówkę oraz otrzepując tył dżinsów. Mogłem bardziej uważać, to prawda. Odsunąłem wpadającą do moich oczu grzywkę i przybrałem skruszony uśmiech. Skłoniłem się delikatnie przed czarnowłosym nieznajomym.

     - Bardzo mi przykro, zagapiłem się i-

     - Masz szczęście, że jest ci przykro - syknął w moją stronę. Natychmiast się wyprostowałem, obrzucając go zdziwionym spojrzeniem. Jego brwi ściągnięte były do dołu. Wyglądał, jakby miał zamiar się na mnie rzucić i rozszarpać moje gardło. - Spójrz tylko, co narobiłeś! Mój Gucci jest teraz go wyrzucenia! Jesteś z siebie dumny, prymitywie?! Aish, jinjja... Tylko tego można się spodziewać po takiej hołocie jak wy.

     W tamtym momencie się we mnie zagotowało. Również zmarszczyłem brwi. Zacisnąłem usta, a przez nos wziąłem głęboki oddech. Jonghyun musiał wyczuć moją gotowość do obrony własnej dumy, gdyż złapał mnie za rękę, po czym pociągnął lekko w swoją stronę. Miałem ochotę co najmniej potrząsnąć tym egoistycznym dupkiem. Mocno.

     - Przepraszamy, naprawdę - wymamrotał Jongie, zyskując tym samym moją uwagę. Dlaczego to robił? Dlaczego go przepraszał? Nie słyszał, jak się do nas zwrócił? Teraz to on ukłonił się przed mężczyzną. - Wybacz nam. To się już nie powtórzy. Nigdy więcej nas nie spotkasz.

     - Mam nadzieję, ugh - mruknął od niechcenia czarnowłosy.

     Wydawał się być zadowolony z reakcji mojego przyjaciela, kiedy odwracał się do nas tyłem, jednocześnie zapominając o naszym istnieniu. Ruszył ze świtą w swoją stronę, do wysokiego biurowca. Odczekałem, aż zniknie za drzwiami, by wyładować złość na Jonghyunie. Uderzyłem go lekko w ramię.

     - Co ty odwalasz?! Co to miało być? Dajesz tak sobą pomiatać? - warknąłem.

     Westchnął i wsunął dłonie do kieszeni swoich spodni.

     - Taka jest kolej rzeczy. My, biedniejsi, usługujemy bogatszym.

     - Jakim prawem?! - To, co mówił, było dla mnie kompletnie niedorzeczne. Nie poznawałem go. Ruszyliśmy z powrotem do jego mieszkania. Cóż, właściwie to on ruszył, a ja za nim. Wymachiwałem rękoma w powietrzu z niedowierzaniem.

     - Niektórych nie stać na to, aby się im przeciwstawić.

     - O czym mówisz?

     - Takim ludziom lepiej schodzić z drogi. Mają wystarczająco dużo pieniędzy, by pogrążyć ubogiego człowieka na zawsze. Oczywiście, nie wszyscy tacy są, jesteś żywym dowodem, jednak każdy z nich jest wrzucany przez społeczność do jednego worka, nie zgodzisz się ze mną?

     Przestałem się rzucać i opuściłem głową, pozwalając grzywce osłonić moje oczy. Miał rację. Sytuacja sprzed paru minut oraz słowa przyjaciela pozwoliły mi dojrzeć, co tak naprawdę stanowiło przyczynę mojej samotności. To nie była moja wina. Niczemu nie zawiniłem. Wina leżała po stronie osób, które zostały oślepione przez pieniądze i żyją tylko po to, aby je zdobywać, gromadzić, powiększać. Osób, które uważają się za lepsze, gdyż urodziły się w majętnych rodzinach. To właśnie przez nie zostałem z góry osądzony. Skazany na samotność, fałszywość i pogardę.

     - Przepraszam, że się uniosłem - szepnąłem. - Masz rację.

     Po chwili poczułem, jak chłopak zarzuca rękę na moje ramiona i przyciąga bliżej do swojego boku. Jego szczery uśmiech był naprawdę pokrzepiający.

     - Nic się nie stało. Od czego są przyjaciele? Masz moje wsparcie.

     Uśmiechnąłem się szeroko. To doświadczenie odkryło przede mną parę prawd.

     - I wzajemnie, Jjongie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz