Aigoo, hello~ Nie mogłam zostawić Was tak bez niczego, kiedy ja sobie spokojnie odbywam praktyki kekeke~ Zdecydowałam więc dodać 2 rozdział, nieco dłuższy od poprzedniego. Mam nadzieję, że nie będzie jakiś nudny >.< Staram się, nooo... xD
To czo? Pora na chamską reklamę :> Zapraszam do Divy, bo wróciła, a jej opowiadania zasługują na uwagę, neh?
Oki, to chyba tyle :3 Postaram się w miarę szybko napisać 3 rozdział (hahahaaa... ciągle sobie to powtarzam TwT powodzenia lol)
***
- Po wszystkim zapłacisz, pójdziesz sobie, zapomnisz o tym i więcej nie będziesz tu wracał, jasne?
Nie oczekując na moją odpowiedź, ponownie zmusił mnie do położenia się na łóżku. Poradził sobie z materiałem moich bokserek i początkowo muskał dłonią moją męskość, by następnie wziąć ją w usta. Jęknąłem głośno, lecz potem powstrzymałem się, rękoma zasłaniając buzię. Fale rozkoszy przechodziły przez moje ciało. Zacisnąłem powieki, przenosząc jedną dłoń na głowę szatyna. Wsunąłem ją w jego włosy, by powoli zacisnąć na nich swoje palce. Próbowałem go powstrzymać, jednak wszelkie siły mnie opuszczały z każdym jego pewnym ruchem. Wzdychałem, szeptając imię chłopaka. Uchyliłem jedno oko, by spojrzeć na jego pokryte soczystym rumieńcem policzki. Długie, czarne rzęsy przysłaniały koci wzrok. Kiedyś miał tyle marzeń, obiecał sobie je spełnić. Dlaczego więc to robił? Przyspieszył, pomagając sobie dłonią. Jęknąłem ponownie, czując spełnienie. Doszedłem w jego usta, widząc, jak po chwili wszystko połyka. Odsunął się, wycierając wierzchem dłoni. Grzywka opadła na jego czoło i całkowicie zasłoniła oczy, gdy ponuro spuścił głowę.
- Kibum... - mruknąłem, z trudem się podnosząc. Z gorącymi policzkami zapiąłem prędko spodnie. Chciałem dotknąć jego twarzy, ale się obruszył.
- Wyjdź - warknął, jednak po chwili dodał szeptem: - proszę...
Bez wahania przyciągnąłem go do siebie. Zagryzłem wargę, czekając aż się uspokoi. Siłował się ze mną, próbując wyrwać. Podniesionym głosem groził mi, klnąc jak szewc. Po dłuższym momencie jego ręce bezsilnie przeniosły się na moje plecy. Z brązowych oczu popłynęły łzy, a z ust wydobyło się ciche łkanie. Objąłem go mocniej i zacząłem głaskać po włosach. Jakby nie patrzeć, był moim kumplem, więc nie potrafiłem patrzeć, jak stacza się na dno. Postanowiłem dowiedzieć się, jak chłopak znalazł się w tym miejscu. Zamiast kazać mi się wynosić, prędko dostałem odpowiedź.
- Siedem lat temu moja mama zginęła w wypadku.
Wiedziałem wcześniej, że nigdy nie poznał swojego ojca, dlatego utrata ostatniej bliskiej osoby musiała być dla niego strasznie ciężka i bolesna. Kiwnąłem głową na znak, iż może mówić dalej. Wziął głęboki oddech, wtulając w moją szyję.
- Straciłem wszystko. Nie miałem się gdzie podziać. Po jakimś czasie znalazł mnie on. - Zaakcentował ostatnie słowo. Nie musiał nic dodawać. Wiedziałem o kogo chodziło. - Przygarnął mnie. Zapewnił jedzenie i miejsce do spania. Był czuły, miły i wspierał jak kochający ojciec. Ale po jakichś trzech latach wszystko zaczęło się zmieniać... Wiedziałem, że stacja benzynowa to nie jest jego jedyna robota. Pewnego dnia przyszedł i poprosił, bym... o-obciągnął jakiemuś klientowi, bo dziewczyny mu się skończyły... - Ściszył głos, wstydząc się swoich słów. - B-bałem się, że mnie wyrzuci, d-dlatego zgodziłem się na ten jeden raz. Od czasu do czasu przychodził z tą samą prośbą. Potem zdarzało się to c-coraz częściej. Zrobił ze mnie nową zabawkę, grożąc wyrzuceniem na ulicę. N-nie miałem wyboru. Z czasem stało się to dla mnie rutyną... - Zacisnął pięści na mojej bluzce. Sam ledwo dowierzałem w to, co słyszałem. Jak mogłem tak po prostu zająć się sobą i o nim zapomnieć? Delikatnie otarłem kolejne łzy chłopaka, które nim wstrząsnęły. Głos zaczął mu się powoli łamać. - Potem ten stary facet przyszedł po raz kolejny i zarządał czegoś więcej. Kiedy się nie zgodziłem...
- Ciii... - szepnąłem, całując go w czubek głowy dla uspokojenia. Nie musiał mówić dalej. Ale niestety to nie podziałało. Ścisnął mnie mocniej, a z jego spierzchniętych ust padały kolejne słowa.
- Zmusił mnie do tego. Zgwałcił i sobie poszedł. - Płakał coraz bardziej, a ja kompletnie nie wiedziałem co robić. - Powiedziałem to Sunghyu, ale on to olał. Olał! Dodał, że to nawet lepiej i będzie mógł więcej zgarnąć. Musiałem to znosić. Każde upokorzenie. Każdy obrzydliwy dotyk tego starucha i innych facetów. Każdy...
- Kibummie, cicho. Nic nie mów. - Łzy w końcu powstrzymały go przed dalszą wypowiedzią. Ja sam nie wiedziałem nawet, czy chcę tego słuchać. - Nie myśl o tym.
- Dlaczego ja ci to w ogóle mówię...? - mruknął po chwili. Podniósł głowę z mojego ramienia i nagle drgnął, jakby się czegoś wystraszył. Odsunął się na moment, by złapać za różowo-czarny materiał pościeli. Nakrył nas nim w momencie, gdy usiadł okrakiem na moich kolanach oraz zarzucił ręce na mój kark. - Rób to co ja i o nic nie pytaj.
Kiedy w lustrze po lewej stronie zauważyłem, jak lekko zdenerwowany właściciel wchodzi do sypialni i szuka chłopaka wzrokiem, zrozumiałem jego zachowanie. Poruszył zmysłowo biodrami i zamruczał do mojego ucha. Wiedziałem, o co chodzi. Objąłem go w pasie, by jego gra aktorska wyglądała naturalniej. Poczułem, jak pokazuje coś dłońmi, a potem znów wraca nimi do mierzwienia moich włosów. Obserwowałem odbicie mężczyzny, który uśmiechnął się lekko, kiwnął głową i opuścił pomieszczenie. Usłyszałem jego rechot i głos mówiący "Jeszcze pięć minut. Jak coś, będę u siebie". Wykrzywiłem twarz w obrzydzeniu dla tego faceta. Jak można być tak okrutnym? To o wiele gorsze niż utrata mojego zlecenia.
Key westchnął po raz ostatni i odsunął się ze spuszczoną głową.
- Powinieneś już iść. - Zsunął się z łóżka i podniósł moją kurtkę. Odszukał w niej portfel, a następnie wyjął parę mało wartościowych banknotów. - Więcej nie trzeba. I tak było do dupy. - Schował z powrotem moją własność do skórzanej bluzy, którą następnie we mnie rzucił i odwrócił się z zamiarem odejścia do garderoby. - Nigdy tu nie wracaj.
Podniosłem się z miejsca, nie mogąc słuchać jego idiotycznych słów. Złapałem go za nadgarstek i zmusiłem do spojrzenia na mnie.
- Nie wrócę. - Zapewniłem. - Ale ty też nie.
- Co...? - zapytał z lekkim zdziwieniem. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Chodź ze mną. Zabiorę cię stąd.
- Nie - odpowiedział stanowczo, co nie spodobało mi się.
- Jakbyś miał coś w tej sprawie do powiedzenia - prychnąłem, poprawiając kosmyki swoich niebieskich włosów. - Ubierz się w coś, co zakryje ci twarz. Resztę pozostaw mnie.
- Ale Jonghyun...
- Nie zostawię cię tutaj, jasne? - Puściłem jego dłoń. - Idź.
Po paru sekundach zastanowienia szybko udał się po jakąś bluzę, której spory kaptur nałożył na głowę. Ja w międzyczasie spokojnie założyłem na siebie kurtkę. Rzuciłem na łóżko wszystkie pieniądze, jakie miałem w portfelu.
- Ej, Jjong... - wyjąkał szatyn, patrząc na sumę ponad pięciuset dolarów. - To...
- Wiem, że żadne pieniądze nie mogą się z tobą równać, ale w tej chwili nie mam przy sobie więcej - wyjaśniłem, wcinając mu się w zdanie. Złapałem go za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia. - Ufasz mi?
- To podchwytliwe pytanie?
Przewróciłem oczami. Można było się tego po nim spodziewać.
- Rób to co ja i o nic nie pytaj. - Przytoczyłem jego własne słowa i złapałem za klamkę, naciskając ją pewnie. Za drzwiami stało paru czekających na swoją kolej mężczyzn. Chłopak, przestraszony, jeszcze bardziej naciągnął kaptur na twarz. Ja swobodnie objąłem go w pasie i pociągnąłem do schodów. - Podobało się, kochanie?
Usłyszałem z jego strony cichy pomruk, który chyba miał oznaczać "tak". Ci głupcy nawet nie zwrócili na nas uwagi. Miałem nadzieję, że wystarczy nam tych parę minut, aby spokojnie dotrzeć do mojego auta. Przy ostatnim schodku usłyszałem donośny krzyk rosłego mężczyzny, który najwyraźniej zdążył przeszukać sypialnię.
- Gdzie jest Key?!
- Wiejemy.
Złapałem szatyna za rękę i mocno pociągnąłem w stronę wyjścia. Zaśmiałem się, czując jak w filmie akcji. Wypadliśmy na zewnątrz stacji i popędziliśmy na prawo. Zerknąłem na twarz chłopaka. Był blady jak szpitalny sufit, a przerażenie niemal wyryło się literami na jego czole. Gdy dostaliśmy się do mojego srebrnego Hyundaia, tamci byli od nas w odległości jakichś dwudziestu metrów. Otworzyłem szybko drzwiczki, a kiedy znaleźliśmy się w środku, włożyłem prędko kluczyk do stacyjki. Poczułem, jak Kibum klepie mnie w ramię.
- Może byś się pospieszył, co? - zapytał niepewnie.
- Już, już.
Odpaliłem samochód i gwałtownie ruszyłem. Dwóch mężczyzn odskoczyło. Mało brakowało, a bym ich potrącił. Wyjechałem na szosę, czując się, jakbym wygrał trzecią z kolei nagrodę kompozytora roku. Odetchnąłem z ulgą tak samo, jak mój przyjaciel. Zerknąłem na niego. Wtulił się plecami w siedzenie, zaciskając mocno powieki. Objął swoje ramiona dłońmi, pocierając je jakby było mu zimno, a następnie przeniósł ręce na twarz.
- Co ja zrobiłem...? - wyszeptał. - A jak zacznie mnie szukać? Jak zgłosi to na policję?
- Jeśli zacznie cię szukać, ukryję cię. Nie zgłosi tego na policję. Musiałby wyznać, że prowadzi nielegalne interesy, a nawet gdyby, to robił to wbrew twojej woli. - Starałem się trochę uspokoić chłopaka. On spojrzał przez przednią szybę na kolorowe światła Seulu.
- Przecież on mnie zabije.
- Aish. Nie zabije cię, bo cię nie znajdzie. - Poczochrałem jego grzywkę. - Przy mnie będziesz bezpieczny.
W milczeniu dojechaliśmy do mojego mieszkania. Zaparkowałem auto w garażu. Gdy skierowałem się do drzwi, chłopak bez słowa ruszył za mną. Przekręciłem klucze, po czym wpuściłem go pierwszego do środka. Rozejrzał się, jak gdyby lekko oniemiały. Kąciki moich ust powędrowały w górę, a drzwi na powrót zamknąłem. Szatyn popatrzył na mnie dziwnie.
- Z-zamykasz? - spytał nieśmiało.
- No tak. Wiesz, raczej nie chcę, by ktoś mi się włamał w nocy... - wyjaśniłem sarkastycznie. Po chwili zrozumiałem, że Key musiał być na swój sposób więziony, dlatego uniosłem ręce w geście obronnym. - Spokojnie, ja ci nic nie zrobię. Znasz mnie. Jeśli będziesz chciał wyjść, kładę klucze na haczyku. Jednak ze względu na tego faceta, radziłbym ci tego nie robić.
Ominąłem go, udając się do kuchni.
- Czuj się jak u siebie! - dorzuciłem. Naprawdę chciałem, by poczuł się swobodnie.
Robiąc przyjemnie chłodną, mrożoną herbatę, miałem na niego dobry widok. Szatyn niepewnie chodził po salonie, oglądając wszystko swoim spostrzegawczym wzrokiem. Delikatnie dotykał moich nagród, stojących na półce nad kominkiem. Uśmiechnąłem się. Był taki niewinny i wrażliwy. Zapragnąłem się nim zaopiekować, bo tego potrzebował. Ciepła i kogoś, kto pomoże mu wydostać się z dołka, w jaki wpadł. Zabrałem więc dwie szklanki napoju i wróciłem do pomieszczenia. Bezgłośnie położyłem je na stoliku. Key wziął jedną statuetkę do rąk, przyglądając się jej z każdej strony.
- Tę dostałem ostatnio - mruknąłem zza jego pleców. Przestraszył się i o mało co jej nie upuścił. Razem złapaliśmy szklaną nagrodę, a ja się zaśmiałem. - Szkoda by było ją rozbić.
- T-tak, masz rację... - Prędko mi ją oddał. - Przepraszam, nie chciałem.
- Nic się nie stało. Przynajmniej coś by się działo. Nareszcie nie jest tu tak pusto. Zazwyczaj siedzę sam.
- Nie masz dziewczyny?
Pokiwałem głową na "nie". Wygadanie się komuś ze swoich problemów prawdopodobnie by mi ulżyło. Gestem zaprosiłem go do zajęcia miejsca na kanapie i sam usiadłem obok.
Jeśli otworzę się przed nim, to może on zrobi to samo?
- Miałem kilka, ale... zrywały ze mną po krótkim czasie. Wybiły się na mnie, a potem odchodziły do kogoś bogatszego... Każda.
Zastanowił się przez chwilę.
- Może źle szukałeś? - zaproponował.
- Tak, zrzućcie winę na biednego Jonghyuna. - Obruszyłem się.
- Nie, nie! Nie miałem tego na myśli! - Zaczął machać rękami, jakby próbując wybrnąć z sytuacji. Zaśmiałem się.
- Spokojnie, żartowałem.
Nie mogłem oprzeć się, by nie poczochrać jego brązowych włosów. Tak bardzo było mi go szkoda. Na pewno przeżył piekło. Podałem mu napój do rąk, gdyż był zbyt nieśmiały, aby po niego sięgnąć. Sam czułem, że będę musiał sprostać trudnemu zadaniu. Nie jest łatwo zdobyć zaufania kogoś, kto nie jest skory do jej oddania.
- Jesteś głodny? - zapytałem. Pokręcił przecząco głową.
- Niezbyt... - mruknął ze wzrokiem wbitym w ziemię. - To wszystko... Ja...
- Dużo przeszedłeś - odpowiedziałem za niego. Spojrzał na mnie brązowymi oczami i przytaknął ze smutkiem. Zapragnąłem mocno go przytulić, ale nie chciałem działać pochopnie i go wystraszyć. W końcu nie byliśmy więcej na stacji, a u mnie; na terenie mu nieznanym. - Pewnie chcesz się umyć? Łazienka jest w korytarzu po prawej. Pod umywalką w szafce jest nowa szczoteczka do zębów. Żel, szampon i tak dalej stoją na półce przy wannie, znajdziesz je. Przygotuję ci jakieś ubranie...
- Hyung... - przerwał, łapiąc mnie za rękaw. - Naprawdę, nie trzeba. Ja... przenocuję jedynie dzisiaj i jutro coś sobie wynajmę.
- Za co?
Zdawało się, iż trafiłem prosto w dziesiątkę. Chwilę później usłyszałem odpowiedź.
- Zarobię.
- Na czym? - zapytałem ponownie. Takie nieprzyjmowanie pomocy mnie irytowało. - Tutaj nikt nie zatrudni cię tak od razu. A nawet jeśli, to kasę dostaniesz po miesiącu ciężkiej pracy. To nie jest burdel, że płacą zaraz po wykonaniu usługi.
- No wiesz! - Kibum wstał, lekko podenerwowany. - Co to miało znaczyć? Że nie potrafię robić nic innego oprócz obciągania jakimś zboczeńcom?!
Na moment spuściłem głowę. Kącik moich ust uniósł się delikatnie ku górze. Prychnąłem cicho, nie potrafiąc zapomnieć sytuacji ze stacji benzynowej. Wstałem, spoglądając na niego. Błysk w moim oku musiał wydać mu się niebezpieczny. Zrobił krok w tył.
- D-dlaczego mnie zabrałeś? Czego ty w-właściwie chcesz? - szepnął z lękiem w głosie. Czy on myślał, że chciałem go wykorzystać?
- Chcę jednego - odrzekłem z wiedzą, jak to musiało brzmieć. Przybliżyłem się na tyle, że sekundę później siedział wciśnięty plecami w fotel, a ja nachylałem się nad nim, dłońmi opierając o podłokietniki. - Byś był bezpieczny. Tak, wiem. Nigdy nie będę w stanie wyobrazić sobie, co przeżyłeś, ale proszę, pozwól mi się tobą zaopiekować. Nie bój się mnie. Czuj się swobodnie. Nie chcę widzieć cię smutnego i przygnębionego. - Westchnąłem głęboko. - Spróbuj powoli zapomnieć.
- Myślisz, że to takie łatwe? - szepnął pod nosem, spuszczając głowę.
- Nie. To na pewno będzie bardzo trudne - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Po kolejnej chwili ciszy, przykucnąłem przy jego nogach i położyłem dłonie na kolanach Key bardzo ostrożnie, tak, aby w jakiś sposób go nie wystraszyć. - Uhm... teraz masz mnie. Pomogę ci w każdym momencie. Nieważne, czy będę w domu, czy w pracy. A ty... proszę, zostań ze mną.
- A-ale... - zaczął. Wiedziałem, co chce powiedzieć, dlatego nie pozwoliłem mu na to. Postanowiłem przyjąć inną taktykę.
- Nie myśl nawet, że będziesz przeszkadzać. Kibum, dotrzymaj mi towarzystwa. Nie chcę mieszkać tu sam.
Siedział w ciszy, od czasu do czasu spoglądając to w moje oczy, to na moje ręce na jego kolanach. Od razu można było poznać, że się zastanawia. Chciałem mu w tym pomóc. Opuściłem głowę.
- Kolejne monotonne dni, spędzone w pustym domu. Kolejne noce z koszmarami. Całkowity brak towarzystwa... - Wyczułem na sobie jego wzrok. - Nie chcę tak dalej żyć... Chociaż może jedynie na to zasługuję.
- N-nie. - Na ramieniu poczułem niepewny dotyk drżącej dłoni. - Zasługujesz na to, co najlepsze, tylko... nie sądzę, bym zaliczał się do najlepszych rzeczy.
- Pozwól mi samemu ocenić. - Spojrzałem na niego niemal błagalnie. - Proszę, zostań ze mną.
Zauważyłem, jak delikatnie się rumieni. Czy rzeczywiście brzmiało to tak dramatycznie? Cóż, powiedziałem prawdę... Po co kłamać? Moje życie było powoli wysysane przez czarną otchłań, a z nim czułem, że może znów nabrać kolorów i odeprzeć wszelkie przeciwności. Potrzebowałem osoby, która nie oceni mnie pochopnie. Która będzie mnie wspierać. Czy Kibum był taką osobą? Chciałem się przekonać.
Szatyn przygryzł wargę, kiwając nieśmiało głową.
- D-dobrze.
Uśmiechnąłem się promiennie.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - powiedziałem i wstałem, niemal tryskając szczęściem. Kącik jego ust drgał. Widocznie też chciał się uśmiechnąć, jednak pozostał przy opanowanym wyrazie twarzy. - Mogę cię przytulić?
Trochę mu to zajęło, ale skinął głową i podniósł się z fotela. Objąłem go bardzo powoli wokół szyi oraz przysunąłem do siebie. Zrobiło mi się jeszcze cieplej, gdy po chwili wahania przeniósł swoje dłonie na moje plecy, a głowę położył na moim ramieniu. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Ze mną będziesz bezpieczny. Obiecuję.
Aż mi tęcza z uszu tryska :D Najlepiej NIKOGO NIE ubijaj xD
OdpowiedzUsuń:D świetne
OdpowiedzUsuńWiedz, że Cię kocham <3 TuT <3 Boże (czyt. Ems), cudo *o*
OdpowiedzUsuńHaha gomawo~ ^w^ przyjemnie jest czytać takie komentarze <3 normalnie kocham Was ㅋㅋㅋ~
Usuńa tak btw... oneshota dodam za rok hueh. Poprawię go, skończę na spokojnie... sooo... i hope everything will be alright :')
okok :3
UsuńAwdf, przeczytałam i nie skomentowałam, bo siedziałam na telefonie, a później zapomniałam... Gosh, chyba serio muszę się podciągnąć w systematyczności, bo ostatnio z tym u mnie kiepsko. >.<
OdpowiedzUsuńKi Bum jest taki... No że schrupać bym go mogła. Jak mała, wystraszona sarenka, co niby się nie daje, a ale jest też piekielnie płochliwa. Nic, tylko tulić. A Jong Hyun to taki dinozaurzy głupek, którego uwielbiam. TT.TT Niszczysz mnie emocjonalnie albo stałam się zbyt podatna na takie rzeczy, ottoke. 8D W każdym razie niecierpliwię oczekuję następnego rozdziału. Mam nadzieję, że się skończy dobrze, bo jak Jongie to spieprzy, to potnę się mydłem w płynie normalnie. Nach, idę sobie, skończę już swój bezsensowny monolog. 8D
Czekam na ciąg dalszy, kochana~! ♥
http://notrespassers-kpop-yaoi-story.blogspot.com
Śliczne... Chce więcej rozdziałów.. Ciekawe jakie masz inne opowiadania.. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńShizuchan